Mój blog to głównie tematyka elektroniki i nowych technologii, ale jestem też fanem kina. Oglądam dużo i często i myślę, że wyrobiłem sobie już gust, ale też obiektywizm pozwalający mi na odpowiednie oceny filmów. Postanowiłem rozpocząć nową serię krótkich artykułów na temat niedawno obejrzanych filmów. Krótkich recenzji, w których nie będę spoilerował i zbytnio zanudzał. Oczywiście w większości będą to wybrane tytułu, które ja osobiście mógłbym polecić. Nie tylko nowości, choć zapewne w większości. Postaram się podawać Wam ciekawe propozycje, dodając własne zdanie o filmie. Innymi słowy: polecać i ewentualnie przygotowywać na seans. Nie wszystko, co obejrzę, będę recenzował. Tylko wybrane pozycje, które mogą zaciekawić lub są w danym czasie w trendach.

Ad Astra – ku gwiazdom!

Ad Astra film
foto: foxmovies.com

Jeśli miałbym wybrać jakąś konretną grupę filmów, których jestem fanem, to wybrałbym tematykę science fiction obsadzoną w kosmosie. Jest do tego wiele powodów, m.in. zamiłowanie do technologii, zainteresowanie kosmologią i rozmyślaniami nad tym, co czeka ludzkość poza naszą planetą. Jak się pewnie domyślacie, kibicuję projektom Elona Muska i swój prywatny czas w necie poświęcam na #kosmos. Na „Ad Astra” czekałem więc prawie, jak kiedyś na Interstellar. Nie zdecydowałem się jednak obejrzeć filmu w kinie, ponieważ odstraszyła mnie nieco ocena jednego ze znajomych. Bardzo surowa, a mamy bardzo podobny gust. Postanowiłem sprawdzić go dopiero przy jakiejś okazji. Ta nadarzyła się w te święta. Kilkanaście dni wcześniej trafiłem jeszcze na „High life” Claire Denis, a to mogło mieć wpływ na odbiór kolejnego seansu, gdyż moim zdaniem oba poruszają bardzo podobne wątki.

„Ad Astra” to z łaciny „ku gwiazdom”. Łącząc tematykę, obsadę, a później zwiastun, wiem, że czeka nas konkretna podróż. Czyżby kolejna Odyseja i motyw tułaczki w tle? Pamiętam, że właśnie temu poświęciłem pracę maturalną, którą przygotowywało się na odpowiedź ustną z języka polskiego. Teoretycznie jest zatem nieco surowszym widzem, choć tak naprawdę to bardzo częsta i popularna myśl przewodnia dla wielu produkcji. Żeby nie spoilerować, przekażę jedynie krótki opis jaki widnieje przy filmie: doświadczony astronauta przemierza nasz Układ Słoneczny, by odnaleźć zaginionego dwie dekasy wcześniej ojca. James Gray i Ethan Gross podejmują się nieco odwrócić motyw wędrówki z Odysei. Tym razem to nie ojciec wraca do syna (jak Odyseusz do Telemacha), a syn szuka zaginionego ojca. Wyprawa o tyle trudniejsza, że wymagająca ogromnego poświęcenia – dotarcia na sam kraniec, aż na Neptuna. To tam utracono kontakt z Clifforden McBridem, którego zadaniem było poszukiwanie obcych cywilizacji. Roy McBride otrzymuje szansę jego odszukania, gdy niespodziewanie, aż po 20 latach pojawia się dowód na jego przetrwanie. W tych rolach odpowiednio Tommy Lee Jones i Brad Pitt.

Niech te poniższe 15 sekund wycięte z „Ad Astra” was nie zmylą. Aż tyle akcji w filmie nie ma. To niepełny obraz produkcji Jamesa Graya

Samotność, miłość i otchłań

Choć fabuła „Ad Astra” dzieje się w kosmosie to spokojnie mogłaby zostać obsadzona w dowolnym środowisku. Kosmiczna otchłań ma jednak podnieść dramatyzm, który związany jest z gigantyczną odległością i jeszcze większą niewiadomą odnośnie finalnego celu. Myślę, że dobór ten był nieprzypadkowy. Kosmos wiąć jest dla ludzkości nieokiełznany, a wyprawa na ostatnią (nie liczą karłowatego Plutona) planetę układu ma ukazywać poziom determinacji głównego bohatera. Mamy tu połączenie wątku porzucenia, samotności, ale też konieczności poznania odpowiedzi na pytanie oraz obietnice, jakie ojciec złożył kiedyś synowi. Roy nie umie się oprzeć ciekawości, nawet kosztem zaryzykowania relacji pozostawionych na Ziemi. Okazuje się bowiem, że zdaje on sobie sprawę, że może to być wyprawa bez odpowiedzi, z powodu kolejnych przeciwności i każdym kilometrem, nawet utratą życia.

Już w pierwszych minutach filmu, wiemy, że będziemy mieli do czynienia z kinem ambitnym, którego kosmiczne środowisko nie będzie areną walk robotów, statków kosicznych, a otchłanią powiązaną z lekko nadmierny patosem (jak to w amerykańskich produkcjach). Moim zdaniem jest to thriller psychologiczny, w którym bohater bada swoje człowieczeństwo i konfrontuje z relacją na linii syn-ojciec. Kosmos jest tu raczej tłem, choć pozwala określić siłę rozterek, jakie przeżywają obie osoby. Finalnie nie otrzymujemy jednak odpowiedzi, co tak naprawdę kierowało ojcem, a 20-letnia samotność utrudnia całą interpretację. Widz zastanawia się, czy powodem nie jest może czas spędzony z dala od ludzkości, czy wręcz odwrotnie. Chęć ucieczki przed ziemskimi problemami. Czy dodałem, że Roy ma przy okazji uratować ludzkość, gdyż brak reakcji ojca z bazą powoduje zagrożenie dla naszej planety? Syn nie wie do końca, czy leci pomóc ojcu, czy może zmierzyć się z nim, ratując Ziemię. Spróbujcie połączyć te wszystkie wątki, otoczcie je bajecznymi ujęciami i walką o przetrwanie wraz z poszukiwaniem odpowiedzi na egzystencjalne wręcz pytania, a otrzymacie zapowiedź „Ad Astra”.

Ad Astra – podsumowanie

Spróbuję podsumować „Ad Astra” bez zniechęcania do niego, ale też bez nadmiernych ekscytacji wywołanych moim zamiłowaniem do kosmosu. Trzeba wyraźnie ostrzec potencjalnych widzów, że to film jest dosyć trudny, bo momentami lekko nudnawy (do tempa dostosowano muzykę). Niemal przez cały film mamy kontakt z jednym bohaterem, co już samo w sobie może być męczące. Na szczęście jest to Brad Pitt. Może nie jakiś wybitny aktor, ale osoba dobrze odwzorowująca wrażliwca w ciele herosa. Reżyserowi i scenarzystom zależało, byśmy widzieli osobę silną fizycznie i mentalnie, przynajmniej z zewnątrz. Na koniec widzimy jednak głównie wnętrze bohatera, które musi zmierzyć się z ekstremalnie trudną sytuacją psychiczną.

Jestem zadowolony, że powstają filmy, które starają się ambitniej podejść do tematu i łączą wszystko z przyszłością ludzkości, ale spodziewałem się trochę więcej „Anihilacji”. Osoby, które spodziewają się „bajki” w stylu „Interstellar”, mogą się trochę zawieść. Ostatecznie jednak otrzymają solidne kino w efektownej otchłani (zdjęcia od tej samej osoby, która pomogła Nolanowi w „Interstellar”). O wiele lepiej zrozumieją je osoby po rodzinnych przejściach (konflikatach), które lepiej zrozumieją końcówkę filmu i cały jej zamysł. „Ad Astra” to alegoria życia ludzkiego i to na całej jego przestrzeni. Jest sporo mistycyzmu, ale ukrytego w przekazie. Historia smutna, ale bardzo prawdziwa. Może trochę nadmiernie przesycona rozmyśleniami, ale wymagał tego kontekst i problematyka. Moja ocena: 6+/10.

Następny w kolejce: Dwóch papieży