Mój blog to głównie tematyka elektroniki i nowych technologii, ale jestem też fanem kina. Oglądam dużo i często i myślę, że wyrobiłem sobie już gust, ale też obiektywizm pozwalający mi na odpowiednie oceny filmów. Postanowiłem rozpocząć nową serię krótkich artykułów na temat niedawno obejrzanych filmów. Krótkich recenzji, w których nie będę spoilerował i zbytnio zanudzał. Oczywiście w większości będą to wybrane tytułu, które ja osobiście mógłbym polecić. Nie tylko nowości, choć zapewne w większości. Postaram się podawać Wam ciekawe propozycje, dodając własne zdanie o filmie. Innymi słowy: polecać i ewentualnie przygotowywać na seans. Nie wszystko, co obejrzę, będę recenzował. Tylko wybrane pozycje, które mogą zaciekawić lub są w danym czasie w trendach.

Dżentelmeni - Guy Ritchie
foto: thegentlemen.movie

Dżentelmeni „rozmawiają” o pieniądzach

Guya Ritchiego większość kinomaniaków kojarzy z „Porachunków” (1998), „Przekrętu” (2000) i obu „Sherlocków Holmesów” z Robertem Downey Jr. w roli głównej. Ja zresztą też. Podobał mi się też „Kryptonim U.N.C.L.E.”, a dopiero jak przeglądałem filmografię to zauważyłem, że i disneyowski Aladyn wyszedł spod jego ręki. Jego warsztat reżyserski jest specyficzny i wydaje mi się, że lubiany. Przynajmniej sądząc po ocenach poszczególnych filmów. „Dżentelmeni” to film ewidentnie nawiązujący charakterem do dwóch pierwszych dzieł Ritchiego, co z pewnością przyciągnie fanów, którym tamte produkcje przypadły do gustu. Do tego obsada jest na poziomie, historia opowiedziana w nietypowy sposób, a oceny w serwisach filmowych wysokie. Film aż sam prosi się o seans.

Dżentelmeni to kolejny film o gangsterach, mafii i półświatku przestępczym, w którym panują klasyczne zasady. Liczy się siła, wpływy i charyzma. Są bossowie, są aspirujący do tronu, ale i drobne grupy na zlecenie. Mickey Pearson (Matthew McConaughey w roli głównej) stworzył na Wyspach „zielone” imperium, ale planuje je sprzedać. Czasy brexitu są niepewne, a interes w konopie indyjskie na pewno skusi lokalne szychy. Temat typowo czarnorynkowy, ale walka o biznes uniwersalna. Przejęcie dochodowego „rynku” staje się polem walki, podstępu, ofert ostatecznych, gróźb, czy szantażów. Innymi słowy, standard w tej branży. W tym wszystkim uczestniczy lokalny dziennikarz (Hugh Grant), starający się wszystkich ograć lub chociaż uszczknąć trochę „prowizji”. Kto wygra tę grę? Liczne zwroty akcji, dziwne powiązania i brytyjski akcent w tle. Fajny koktajl dla fanów gatunku. 

thegentlemen.movie

Dżentelmeni dotrzymują słowa

Czy można jednak myśleć o łatwym pozbyciu się interesu wartego setki milionów dolarów/funtów bez żadnych problemów? Chętni na przejęcie nie zrezygnują przecież bez „negocjacji”. Rekiny czują krew na odległość, a co cwańsi użyją wszelkich dróg perswazji. Oto jak wygląda dżentelmeński świat Wielkiej Brytanii w lekko humorystyczne i trochę przerysowanej historii. Takiej w stylu Ritchiego. Dużo dziwnych dialogów, narzekania na Cyganów i bryzgającej krwi. Momentami przegadany, troszkę wtórny (i przewidywalny dla fana kina), ale nawet wciągający. Kilka postaci, których losy łączy intryga. Jest trochę przypadku, który pozwala na mniej przewidywane zwroty akcji. Jest też trochę folkloru z londyńskich dzielni.

Podobał mi się sposób opowiadania całej historii. Nie jest może wyszukany, ale pozwala trochę bardziej namieszać nam w głowie. Zarys całej akcji wprowadza nam postać, która staje się przy okazji narratorem, ale tylko do pewnego czasu. Dalej zaczyna się wybuchowa mieszanina zdarzeń, dzięki której nie będziemy się nudzić.

Dżentelmeni – podsumowanie

Chyba każdy kinomaniak poznałby po kilkunastu minutach Dżentelmenów, że ogląda film Ritchiego. Nie wiem, jak miłośnicy jego produkcji, ale jeśli ja odczułem pewne typowe „maniery” twórcy to chyba i oni troszkę na nie ponarzekają. Nie to, że psują efekt, ale to trochę jak z Woodym Allenem i Tarantino. Pewne schematy męczą. W tle jest trochę smaczków i nawiązań do innych filmów reżysera, a to fani docenią. Film oceniam pozytywnie, ale już bez tego efektu, który czuło się w Przekręcie i Porachunkach. Dżentelmeni wyglądają, jakby próbowano stworzyć coś na ich wzór. Być może, ta sama fabuła, ale w trochę innym otoczeniu, nie pozwalałaby porównywać z pierwszymi hitami z Jasonem Stathamem. To ewidentnie trochę przeszkadzało. Czuję jednak, że zabieg był celowy. W stylu próby przyciągnięcia widzów na haczyk powrotu do korzeni.

Ileż razy można w końcu oglądać zbirów z nadprzeciętną zdolnością do sarkastycznych uwag, prezentującą ich jako oczytanych filozofów. Niby tytuł zobowiązuje, ale wiecie. Mimo całkiem oryginalnego podejścia i realizacji, czegoś mi tu zabrakło. Nie wiem czego konkretnie, ale czułem niedosyt. Nie zaliczyłbym Dżentelmenów do pozycji obowiązkowych. Moja ocena: 7-/10. Jest dobry, ale tylko tyle. Najbardziej , o dziwo, zaskoczył mnie Hugh Grant. Podoba mi się też finezja krawców ekipy z klubu pięściarskiego 😀 Aż wrzuciłem obrazek w tweet’cie.