Mój blog to głównie tematyka elektroniki i nowych technologii, ale jestem też fanem kina. Oglądam dużo i często i myślę, że wyrobiłem sobie już gust, ale też obiektywizm pozwalający mi na odpowiednie oceny filmów. Postanowiłem rozpocząć nową serię krótkich artykułów na temat niedawno obejrzanych filmów. Krótkich recenzji, w których nie będę spoilerował i zbytnio zanudzał. Oczywiście w większości będą to wybrane tytułu, które ja osobiście mógłbym polecić. Nie tylko nowości, choć zapewne w większości. Postaram się podawać Wam ciekawe propozycje, dodając własne zdanie o filmie. Innymi słowy: polecać i ewentualnie przygotowywać na seans. Nie wszystko, co obejrzę, będę recenzował. Tylko wybrane pozycje, które mogą zaciekawić lub są w danym czasie w trendach.

Parasite – koreańskie pasożyty

Ostatnim koreańskim filmem, który widziałem, był „Zombie express” z 2016 roku („Train to Busan”). Nie przypuszczałem wtedy, że inny film z Korei Południowej go przebije. „Parasite” reżysera Bong Joon-ho to kolejny dramat/thriller, ale tym razem z elementami czarnego humoru. Produkcja doceniona na wielu festiwalach, w tym w Cannes, a ostatnio przez amerykańską akademię filmową (aż cztery Oscary, w tym ten główny). Do „Pasożyta” (z ang.) przymierzałem się od dawna, ale w Polsce seanse kinowe są od niedawna. Przed obejrzeniem filmu zrobiłem sobie mały research w związku z sytuacją panującą w Seulu, gdzie dysproporcje między klasami społecznymi są tak duże, że wywołują bardzo wiele emocji i dyskusji. W tym świecie toczy się fabuła „Parasite”, jeszcze mocniej zwracając uwagę na owy problem. Mocniej, bo międzynarodowo. Jak się okazuje, kontrast między bardzo biednymi, a obrzydliwie bogatymi jest wszędzie. To kwestia uniwersalna, niezależnie od ustroju politycznego.

Myślę, że przed podejściem do „Parasite” warto przynajmniej zdawać sobie sprawę z kontekstu, by lepiej zrozumieć przekaz. Ten jest dosyć prosty, ale potrzebny. To, że został obsadzony w Seulu, daje nawet bardziej do zrozumienia, bo metropolię tę kojarzymy z sukcesem, prężnym rozwojem i nowoczesnością. Nowe technologie i zbyt nagłe zmiany potrafią wymsknąć się spod kontroli, co musi zwracać swoją uwagę m.in. przez współczesne kino. Okazuje się bowiem, że dobrobyt i demokracja również mogą (niestety) prowadzić do problemów społecznych. Od razu skojarzył mi się przykład amerykańskiego Seattle, gdzie siedzibę ma Amazon. Ponoć to właśnie jego obecność i napływ wyspecjalizowanych kadr, spowodował wysokie wzrosty cen nieruchomości i wynajmu, wyrzucają zwykłych mieszkańców na bruk. Seattle oferuje swoim mieszkańcom nowinki technologiczne, np. sklepy bez kas, ale coraz więcej osób musi wyprowadzić do namiotów, gdyż dzielnice są przejmowane przez bogatszych przyjezdnych.

Parasite – kto jest pasożytem?

Tytuł koreańskiego filmu jest trochę przewrotny. Przynajmniej ja go tak odebrałem. Wiedziałem czego będzie dotyczyć fabuła, ponieważ przedstawia ją zwiastun. Jako weteran kina, wyczuwałem, że „pasożyt” może mieć drugie dno – inaczej nie zdobyłby przecież tylu wyróżnień i nagród 😉 . Spójrzmy na główny wątek, wokół którego toczy się cała akcja. Rodzina z przysłowiowych slamsów, jeden po drugim, zastępuje  sprytem i podstępem dawnych służących w bardzo bogatym domostwie (kipiącym luksusem). Syn wprowadza siostrę, siostra ojca, a ojciec żonę. Zaczynają godnie na tym zarabiać, ale z czasem sprawy się komplikują. Następuje zderzenie różnic społecznych. Podziemny schron atomowy (przypominam, że cały czas istnieje konflikt między obiema Koreami) skrywa tajemnicę poprzedniej służącej.

 

Podczas wyjazdu bogatej rodziny, służący dotychczas stają się panami domu. Korzystają z uroków luksusowej posesji, biesiadując w swoim gronie. To przełomowy moment całej produkcji, ale dalej już nie opowiadam, by nie psuć wrażeń i własnej oceny filmu Bong Joon-ho. O grze aktorskiej i obsadzie nic nie napiszę, bo trudno oceniać aktorstwo dosyć odległej mi kultury. Za to o scenografii można powiedzieć wiele. Akcja dzieje się w dwóch skrajnych warunkach – zatęchłej piwnicy i jej całkowitemu przeciwieństwu – apartamencie, który zawstydziłbym holywoodzkie gwiazdy kina. Oczywiście zabieg celowy, mający podkreślić dysproporcje między obiema rodzinami. Obie strony czują przy tym, że jedna żeruje na drugiej, jak tytułowy pasożyt. Która bardziej, która z mniejszym skrępowaniem, a może obie równie mocno, choć bez pełnej tego świadomości? Warto ocenić przykład dany w „Parasite” samodzielnie. Całość ułatwia połączenie trudnego tematu z humorem, więc nie będziemy obciążeni ciągłym napięciem.

Ciekawostki:

  • „Parasite” zdobył Złotą Palmę na tegorocznym festiwalu w Cannes. Z kolei Oscar dla filmu był pierwszym takim przypadkiem w historii amerykańskiej gali – jako zagraniczna pozycja sięgnął po statuetkę w głównej kategorii (oprócz tej międzynarodowej i jeszcze dwóch innych)
  • „Parasite” będzie miał amerykańską wersję w postaci sześcioodcinkowego serialu dla HBO (być może serwisu Max). Warto tutaj zauważyć, że reżyser miał kilka wersji na film, więc będzie miał okazję podzielić się niewykorzystanymi pomysłami.

Parasite – podsumowanie

Podejrzewam, że rzadko oglądacie azjatyckie kino, więc tym bardziej warto zobaczyć „Parasite”. Jest filmem stosunkowo prostym fabularnie, ale wielowarstwowym. Skomplikowanym, jak labirynty podziemia luksusowej rezydencji, w której toczy się większość akcji. Posiadającym ukryte przesłanie. Nieoczekiwana zmiana miejsc obu rodzin (a właściwie chwilowe zastępstwo tej biednej) obrazuje sytuację społeczną odmiennych klas. Nie wiadomo jednak, która bardziej pasożytuje na drugiej. Posiadająca wszystko, czy ta, która próbuje zdobyć jej uznanie, wykorzystując potem okazje do uszczypnięcia choć troszkę z nadmiernego luksusu. A może to właśnie ten wypasiony budynek jest ułudą szczęścia, kuszącego biednych ludzi? Pasożytami są w „Parasite” wszyscy wobec wszystkich, nawet poszczególni członkowie dla swoich własnych rodzin. Konflikt toczy się między bardzo wieloma osobami, choć niektórych związków trzeba się troszkę doszukać. Finalnie dochodzi do nieoczekiwanego zwrotu akcji, pokazującego (moim zdaniem), jak silna jest przynależność do własnej grupy społecznej. Film jest interesujący, ale osobiście czuję jednak jakiś niedosyt. Całkiem możliwe, że zaspokoję go serialem dla HBO.