Któż nie stosował tej sprytnej sztuczki z przestawianiem zegarka o kilka minut, by zaprzestać notorycznego spóźniania się? Ja się przyznaję, że za czasów szkolnych wręcz musiałem wykorzystywać ten trick, choć po pewnym czasie i te kilka minut nie dawało efektu, bo po prostu człowiek zdawał sobie sprawę, że ma zapas i wszystko zaczynało się od nowa. To zacna metoda na krótki czas, nie na stałe. Nie chodzi wcale o alarmy – te i tak mają funkcje drzemki, więc budzimy się różnie. Chodzi o żwawsze działanie przy spoglądaniu na czasomierz. Gdy widzimy, że czasu do wyjścia jest coraz mniej, mobilizujemy się dużo bardziej.

Właśnie taką funkcję odnaleziono jeszcze przed premierą w Apple Watchu. Nie wiem czy był sens pisania na ten temat na blogu, ale jakoś naszły mnie wspomnienia o czasach szkół (w tym najbardziej liceum), kiedy to obiecywałem sobie każdego dnia, że tym razem ogarnę się z rana lepiej i wyjdę chociaż 2-3 minuty wcześniej. Efekt był marny, bo zawsze biegłem na przystanek z wywalonym jęzorem,. Myśli zawsze krążyły te same: miałeś wyjść wcześniej! Nie spóźniałem się, ale spokojnej drogi do tramwaju sobie nie przypominam. Zawsze trzeba było nadrabiać biegiem (w najlepszym przypadku przyspieszonym krokiem).

Apple udostępniło w mini systemiku możliwość manualnego dostosowania pokazującego się na „cyferblacie” aktualnego czasu, o tyle minut, ile potrzebujemy. Celem jest oczywiście walka ze spóźnianiem się. Kilka minut w przód i robimy sobie pewien bufor zapasu. Da nam to szansę na niwelowanie negatywnych przyzwyczajeń. Nazwałbym tą funkcjonalność easter eggiem Apple Watcha. BTW: wiecie jak potem rozwiązałem problem ze spóźnianiem się? Wywaliłem zegarek! 😛 Poważnie. To pomogło, bo nie miałem pełnego odniesienia do aktualnego czasu i po prostu wszędzie pojawiałem się sporo przed czasem. Wiem. Z rana to trudne, ale mi pomogło.

źródło: 9to5mac.com