Znów zaczynam wpis od przypomnienia, że powoli wszystko co nas otacza zaczyna łączyć się z Internetem Rzeczy, a przeważnie poprzez aplikację mobilną na smartfon. Nadal nie oceniam, czy to źle, czy to jednak dobrze. Idea zakłada, że mamy odnosić z tego odpowiednią korzyść. Wiadomo jednak, że jedne wynalazki będą bardziej praktyczne, a inne nieco mniej. A filtr wodny? Czy jemu konieczna jest komunikacja z telefonem i jego aplikacyjnymi możliwościami? Na to pytanie odpowie dopiero odpowiedni gadżet. Cove to właśnie okazja do zbadania takiej sytuacji. To nowoczesny system filtrujący wodę, któremu można dodać określenie „smart” w nazwie.

Osobiście używam w domu filtrowanej wody, bo czuję potrzebę oczyszczenia jej z tego co tam pływa. Podobno można śmiało pić wodę z kranu, ale widocznie pozostały u mnie złe wspomnienia i nawyki. Większość filtrów robi to co potrzeba: odświeża i oczyszcza wodę z niebezpiecznych związków, aby była zdrowsza (raczej minerały zostawia – mam nadzieję). Autorzy Cove twierdzą jednak, że konkurencja pozostawia pewne bakterie w płynie. I ten właśnie element ma wyróżniać filtr Cove – oczywiście poza łącznością ze smartfonem. Myślę, że i stylistyka filtra przyciągnie oko. To faktycznie nowoczesna maszynka do dzisiejszej kuchni.

Po co aplikacja? Niestety nie do wskazywania jakości wody i prezentacji oczyszczania jej z poszczególnych „brudów”. Mobilny program ma posłużyć jako przypominacz do wymiany filtra i uzupełnienia wody w zbiorniczku, a także zadbać o odpowiednie nawodnienie organizmu. Powiadomienia będą starały się, byśmy pili odpowiednio dużo wody w odpowiednim rytmie. To zastępstwo dla wielu tego typu aplikacji mobilnych, których zadaniem jest przypominanie nam o odpowiednim uzupełnianiu płynów. Okazuje się, że apka jest raczej bajerem, choć producent wykorzystał ją w niegłupi sposób. Aktualizacje mogą w przyszłości rozszerzyć jakieś możliwości.

 Nie będzie to tania „zabawka”. Ma kosztować ok. 250 dolarów, czyli znacznie więcej niż przeciętny filtr.

źródło:  Cove via thenextweb.com